Zaledwie kilka godzin po tym, jak rosyjskie drony naruszyły polską przestrzeń powietrzną, rosyjska machina propagandowa ruszyła pełną parą. Zamiast odnieść się do faktów, prokremlowskie media rozpoczęły kampanię dezinformacyjną, której celem jest podważenie wiarygodności polskiego rządu i wojska.
Główna narracja jest prosta i cyniczna: "Polska nie ma żadnych dowodów". Państwowe agencje, takie jak RIA Nowosti i portal KP.ru, twierdzą, że polski rząd "nie podał żadnych dowodów ani szczegółów" na zestrzelenie rosyjskich maszyn. To klasyczna taktyka, polegająca na odwróceniu ciężaru dowodu i żądaniu od ofiary, by udowodniła, że została zaatakowana.
Fałszywe mapy i teorie spiskowe
Jeszcze dalej posuwają się rosyjscy tzw. blogerzy wojenni, którzy mają ogromne zasięgi w internecie. Jeden z nich, Aleksandr Koc, na swoim kanale na Telegramie sugeruje, że Polska mogła sfabrykować dowody. Twierdzi, że "nikomu nie pokazano szczątków" i że "nie jest trudno" pokazać jako dowód fragmenty rosyjskich aparatów przywiezione z Ukrainy.
Na bardziej zaawansowany poziom dezinformacji zwraca uwagę analityczka Maria Awdiejewa. Rosyjscy blogerzy rozpowszechniają fałszywą mapę, która rzekomo ma przedstawiać obraz z serwisu FlightRadar, na której widać rosyjskiego drona zmierzającego w kierunku lotniska w Rzeszowie. To celowa manipulacja, która ma stworzyć wrażenie, że atak był planowany, a jego celem był kluczowy dla wsparcia Ukrainy hub logistyczny.
Tego typu działania rosyjskiej propagandy są spójne z ostrzeżeniami, które wygłosił premier Donald Tusk. Apelował on o szczególną ostrożność i opieranie się wyłącznie na oficjalnych komunikatach polskiego wojska.